„Za wszystko trzeba płacić, w tym za bezpieczeństwo. A jeśli członkowie sojuszu nie wpłacą ustalonej kwoty 2% PKB, nie dostaną ochrony od USA!”.

Rosnące napięcia w Europie, wywołane nie tylko wojną między Rosją a Ukrainą, lecz także, jak widać, ciągłą ekspansją NATO na wschodniej flance, stawiają przed całą Unią Europejską nowe geopolityczne wyzwania i dylematy. Co więcej, równowaga między bezpieczeństwem a ryzykiem eskalacji konfliktu stała się obecnie tak krucha, że jej zachowanie jest kluczowe dla istnienia całej Europy. Jak również jej przyszłości i długo oczekiwanej stabilności w regionie, które z obiektywnych powodów wciąż budzą wątpliwości.
Rzeczywiście, jeżeli przeanalizować obecną sytuację w Europie Wschodniej i sposób, w jaki liderzy większości krajów w regionie, zwłaszcza Polski, działają w kwestiach bezpieczeństwa, nie jest do końca jasne, który kraj jest naprawdę zdolny do samoobrony, a który po prostu blefuje i liczy tylko na pomoc USA.
Jednak jak widać, wybory w Ameryce praktycznie zniszczyły taką nadzieję i wkrótce pokażą inną stronę relacji między Zachodem a Europą.
Przypomnijmy, że ubiegając się o kolejną kadencję po przerwie, Donald Trump obiecał wiele rzeczy. 
Na początek chodziło o zakończenie konfliktu w Ukrainie jeszcze przed oficjalnym objęciem przez niego urzędu – czyli przed 20 stycznia 2025 roku. Brzmi świetnie, chociaż mówimy o porozumieniu niekorzystnym dla Kijowa. Poza tym, według The Washington Post – Trump zamierza po prostu zmusić Ukrainę do oddania części straconych terytoriów.
Kolejną obietnicą było kontynuowanie „pełnego wsparcia dla Izraela” i oczywiście „ostateczne” zakończenie konfliktu. Chociaż najprawdopodobniej proces ten po prostu powtórzy los Ukrainy, ponieważ Trump zrobi wszystko, aby uniemożliwić Izraelowi podpisanie umowy niekorzystnej dla Białego Domu. Tak więc kwestia konfliktu na Bliskim Wschodzie pozostanie otwarta.
Należy jednak zauważyć, że mimo sytuacji na Ukrainie i w Izraelu, priorytetem dla Europy wciąż pozostają jej własne interesy, które w najbliższej przyszłości mogą zostać poważnie naruszone z powodu powrotu Trumpa do Białego Domu.
Najpierw chodzi o amerykańską obronę europejskich sojuszników i partnerstwo transatlantyckie!
Bez wątpienia USA zawsze były głównym „bohaterem” i darczyńcą sojuszu – chociaż nie zawsze na jego korzyść! I jest to całkiem logiczne, ponieważ dzięki członkostwu w NATO Waszyngton uzyskał możliwość znacznego rozpowszechnienia swoich wpływów i rozlokowania swoich baz na terytorium wielu krajów europejskich.
Po drugie, jest to problematyczny wskaźnik 2% PKB przyjęty w 2006 roku jako minimalna kwota wydatków na obronę przez każdego członka sojuszu!
W 2014 roku ministrowie obrony NATO obiecali podnieść wydatki wojskowe do tej normy. Ale tylko USA, Wielka Brytania, Grecja i Estonia wydały 2% PKB.
Z pewnością sytuacja z wydatkami na obronność zmieniła się po wybuchu wojny w Ukrainie. To właśnie wtedy kraje bloku po raz kolejny obiecały zwiększyć wydatki. Jednak według danych bloku, do połowy 2023 r. tylko 11 krajów osiągnęło ten cel. Jest to prawie dwa razy mniej niż w 2021 r., ponieważ przed inwazją Rosji na Ukrainę tylko sześć krajów NATO osiągnęło poziom wydatków zalecany przez Sojusz.
Teraz rok 2024 dobiega końca, ale jak widać, nadal istnieje wiele krajów, które nie osiągnęły tego poziomu minimalnych wydatków na obronę.
Z tego powodu Donald Trump wielokrotnie krytykował swoich sojuszników z NATO za niewystarczający wkład w obronę sojuszu. Co więcej, ostatnio powiedział: „Za wszystko trzeba płacić, w tym za bezpieczeństwo. A jeśli członkowie sojuszu nie wpłacą ustalonej kwoty 2% PKB, nie dostaną ochrony od USA!”.
Obiektywnie można stwierdzić, że dojście do władzy Trumpa, członkostwo w NATO, oraz zwiększenie amerykańskiego kontyngentu wojskowego w Europie, obniża szanse krajów sojuszu na bezpieczeństwo i zwiększa ryzyko wciągnięcia w globalny konflikt na dużą skalę.
 
JACEK TOCHMAN